czwartek, 16 lutego 2012

The secret dance of snakes

Guess. Guess what. My love.

środa, 11 stycznia 2012

Sama-Nie-Wiem-Co

Zostałam sama i upajam się samotnością w moim leśnym azylu. Ponad miesiąc spędziłam znów u niego i wciąż nie wydaje mi się realne to, że to już tak będzie raczej na stałe. A może ja po prostu wolę wolny stan zawieszenia i nie chcę czuć, że klamka zapadła? I wmawiam sobie, że nic się nie zmieniło. Jestem tchórzem. Cholernym wędrownym tchórzem. A on chyba boi się, że znów ucieknę. Ale nie będę już więcej uciekać, tak postanowiłam. Teraz jednak znów pobędę sama. Dobrze mi nawet samej ze sobą, choć tak zimno mi, kiedy sama śpię. O ile w ogóle mogę zasnąć, bo jakoś ciężko mi zasnąć samej. A potem rano nie mogę zwlec się z łóżka i wstaję coraz później. Samasamasama. No cóż, wygląda na to, że już podjęłam decyzję, że będę z tobą, mój skarbie. Choć to czasem bardzo trudne, a ja wcale nie jestem lepsza od ciebie.

Czytam ostatnio dużo, oprócz nowego Eco i "Stali i śniegu" znów wróciłam do Junga. Według jego archetypów wydaje mi się, że jestem Wędrowcem. A ty, mój skarbie, chyba Czarodziejem lub Magiem, choć jeszcze nie jestem tego pewna. Może też Wędrowcem? Ale chyba nie. I znów piszę o nim. Bo jakoś ciągle się wokół niego kręci moje życie, choć przecież normalnie egzystuję i robię wszystko jak dawniej. Gdyby nie ta mała permanentna obsesja. Obsesyjka. Idźże, Wędrowcze, swoją drogą. Raz towarzysz jest, raz go nie ma. Tak? I Larsa jeszcze oglądam wszystko, czego nie widziałam. I dwa sezony starej Nikity już wciągnęłam, bo okazuje się, że moim wewnętrznym bohaterem nie jest już Pai Mei, ale zawsze uśmiechnięta i opanowana torturująca więźniów Madeline. Taka bohaterka. Hrrrr.

Wróciłam też do kolaży, znów mam ochotę bawić się słowami. Tylko cholerny skaner nie działa, więc to potrwa, zanim coś opublikuję. Może nawet i lepiej, że zostawiam to dla siebie. Ale cieszę się, że znów chcę wyżywać się artystycznie. I mam jeszcze inny mały artystyczny plan, odkąd odkryłam możliwości mojego statywu. Pobawię się w akty, ćwicząc na sobie, bo nie wiem, czy uda mi się kogoś namówić. Różne takie, czarno-białe. Tylko jakoś ciągle odkładam to z dnia na dzień. Może wcale nie jestem tak otwarta, jak mi się wydaje. Tym bardziej należy ten czar odczynić.

Tyle w krainie obsesji i perwersji.

środa, 9 listopada 2011

Punkty

Wędrowiec znów wrócił do domu. Do punktu wyjścia. Zatoczył koło, ufając, że może znalazł jakiś punkt odniesienia, punkt przyczepności. Ale znów zaczął gonić samego siebie. Jak wąż zjadający swój własny ogon. Czy ten cykl nigdy się nie skończy? I zawsze będę tak się wokół ciebie miotać, mój skarbie? A ty nigdy nie pozwolisz mi się przy tobie zatrzymać? A może to ja nie mogę się zatrzymać przy tobie? Czy to kolejny punkt zwrotny może? Czy może naprawdę jestem naiwną idiotką? Gdyby ktoś o mnie pytał, to zaginęłam we mgle.

poniedziałek, 10 października 2011

Mi piace tu.

Chyba nie ogarniam jeszcze tego kosmosu, ale mi się podoba. Transfer z kolonii greckiej do rzymskiej nastąpił dość niespodziewanie. Kilka dni temu. Choć gdzieś podświadomie to planowałam, nie sądziłam, że zrobi się z tego jakieś dłuższe lub krótsze "na stałe". Boję się, że ucieknę. Boję się, że nie ucieknę. Ale w tym wszystkim jest jakaś harmonia i jest mi dobrze. Ale jaja.

wtorek, 20 września 2011

kizi mizi, o ja pierdolę!!!!!!!!!

Mały kotek, ciepłe łapki, głupkowaty wyraz pyszczka. Po raz kolejny w życiu mój status można określić jako: UGOTOWANA. No co ja poradzę. Lubię małe kotki, dzieci mniej. A ten ma dopiero dwa miesiące. Słodziak. Aż się musiałam upić, żeby się z tym uporać. Bo mi się przypomina. No i dość. Bo to żenujące. A kot bez imienia właśnie sobie ucina drzemkę w pobliżu mojej stopy. To jest jakaś masakraaaa!!!

czwartek, 8 września 2011

Głowa jest ortognatyczna, ruchliwa, z dużymi oczami (występują także przyoczka) typu apozycyjnego.

Przedłużyłam sobie pobyt w Italii o jakiś miesiąc. Nie chce mi się wracać. Po co mam zresztą w tej chwili wracać. Z czystej przekory więc nie wrócę i pierdolę ten system. Po mrocznych miesiącach postanowiłam pławić się w słońcu i upajać wolnością przestrzeni tutejszych plaż. Co prawda się już chłodniej robi i jak zacznie się pora deszczowa, to znikam.

Ale na razie nie. Niedawno na taras przyleciała modliszka, mantis religiosa, piękne i krwiożercze stworzenie. Moja siostra uciekła do domu, a ja byłam zachwycona. Początkowo zupełnie nie wiedziałam, co to takiego. A dzisiaj do domu wleciał mały ptaszek, usiadł koło mnie na chwilę, pogapił się i jakby nigdy nic odleciał. Znów wpadłam w zachwyt. Takie mnie tu stany ogarniają, że szok. I to przecież także szczyt szczęścia, kiedy drogę przebiegnie jaszczurka.

Z ostatniej chwili: Wylegując się na tarasie i wystawiając na słońce najedzony brzuch filozofa i inne takie tam, rozpamiętując przy tym nowe wieści na temat dawnych objektów pożądania, które postanowiły się ożenić i rozmnożyć, przyszła mi do głowy błyskotliwa myśl. Otóż taka, że wolność jest przerażająca. Że to jakiś koszmar, wyzwolić się z cyklu. Że rutyna czegokolwiek i z kimkolwiek tak bardzo jest potrzebna, bo wolność jest taka przerażająca. Jak otchłań, bezkres i niewiedza, co będzie dalej. Obracając się zaś i kładąc na brzuch filozofa, wysnułam następującą konkluzję: No i co.

Myślę, że znów uciekłam. Może dlatego nie chcę wracać. Bo inaczej odgryzę Ci głowę, mój skarbie.

piątek, 15 lipca 2011

Cud

Znów jeden z tych dni, kiedy gorzej znoszę świadomość, że to tylko chaos i przypadek rządzą światem i kiedy nie chce się robić nic, bo to i tak nie ma najmniejszego sensu. Oczywiście winne temu są moje hormony, pogoda i brak Campari w lodówce. Może też zasiedziałam się znowu w lesie, a dwa tygodnie to za długo i czas się przemieścić. Bo inaczej dopadnie nas nuda, mój skarbie, a to niewybaczalny grzech w świecie chaosu i przypadku. Jutro więc spadam do kotów. Pojawia się też iskierka nadziei, że za jakieś dwa tygodnie wyruszymy do Włoch na dłuższe wakacje, o ile różne przypadki nie pokrzyżują nam planów. Zostawiamy za sobą wszystkie tutejsze sprawy i chaotycznego kochanka również. Amen.

Wciągnęłam całego Thorgala. Przyśniło mi się raz, że to czytałam i uznałam to za znak od chaosu, który oczywiście objawił się tam w którejś części w postaci węża Urobora. Hrhrhrhrh. Coś tam mi kiedyś wpadało wcześniej w ręce przypadkiem, ale byłam wtedy mała i dobra. Żeby się nie znudzić tylko jedną lekturą, czytuję jeszcze "Kroniki wampirów", również bardzo miła lektura. Nie żeby mi się jakoś szczególnie nudziło, ale chcę zająć czymś swój mózg. To ważne, aby sprawiać wrażenie bardzo zajętej osoby. I to ważne, aby sprawiać dobre wrażenie. Każdy wampir to wie.

Poza tym jest fajnie i nadal czuję harmonię ze światem, chaosem, przypadkiem i właściwie to wcale nie jest tak źle w tym egzystencjalnym niebycie, jeśli przestaję wgłębiać się w mroki swoich uczuć. Cud. Całkiem przypadkowy.

Niech Was mają w opiece wszyscy bogowie Asgardu i Potęga Posępnego Czerepu.

piątek, 17 czerwca 2011

Mus

muszę

zacząć

kochać

cię

mniej

wtorek, 7 czerwca 2011

Wolnomyśl.

Zdaje się, że w końcu otworzyły mi się oczy i uszy.

Zaskakujący wniosek nr 1: Po głębszej analizie zaistniałej sytuacji, stanu duchowego Sama-Wiem-Kogo i nowych faktów odkryłam, że należy do tej rasy, której nie da się usidlić. Znamy sie tyle lat, a ja o tym nie wiedziałam.
Zaskakujący wniosek nr 2: Następnie odkryłam, że już nie chcę go usidlać, a nagły brak tego gdzieś od początku z góry założonego obowiązku spowodował, że poczułam ulgę, że nie muszę już tego chcieć ani robić.
Zaskakujący wniosek nr 3: Co już takie znowu odkrywcze co prawda nie jest, ale na podstawie analizy moich związków stwierdzić można, że ja również nie daję się usidlić, a zachciewa mi się związku dopiero wówczas, kiedy cel zdaje się tego nie chcieć.
Zaskakujący wniosek nr 4: Może to bagno, w które ponownie z premedytacją wlazłam, jest całkiem miłym bagienkiem w sam raz dla mnie i jedyną możliwą formą egzystencji w tej chwili.
Zaskakujący wniosek nr 5: Należy słuchać tylko siebie, nikogo więcej, ewentualnie ulubionego filozofa lub mędrca ze Wschodu Pai Meia. Bardzo odkrywcze.
Zaskakujący wniosek końcowy: jestem wyzwoloną wolnomyślicielką. Co należało udowodnić.

Tylko wolno myślę.

sobota, 4 czerwca 2011

Szukam chłopaka.

Cóż, chyba czas wrócić do Ciebie, mój blogasku, jedyny sprzymierzeńcu mojej głupoty.

Niech będzie, że się pozbierałam po pięciu miesiącach bezsensu i po zupełnie niezamierzonym powrocie do kraju moich iluzji. Szczerze mówiąc to już wcale nie chce mi się wracać do Włoch, choć znów bym mogła. Może na wakacje. Mam całkiem nowy plan, który być może się ziści za jakiś czas, bo nadal zbyt mnie nosi, żebym miała tutaj całe życie siedzieć. Na razie cicho, bo to dopiero przymiarki. Ale mój las znów jest azylem. Zresztą tak sobie teraz poukładałam sprawy, że jestem tutaj tylko wtedy, kiedy mam ochotę. Nic na stałe, na razie żadnej takiej pracy ani związków.

A Włochy, przynajmniej te południowe, okazały się nie dla mnie. Po pierwsze mentalnie są jakieś sto lat za nami. Stereotypy o ich zacofaniu i patriarchacie są według mnie rzeczywistością. I co tu dużo mówić, rasa konusów. No żeby mi się tam nie spodobał ani jeden facet? Może to główny powód, że nie chcę wracać :) Dziwi mnie tylko, że przecież byłam tam kilka razy wcześniej i dopiero jak zamieszkałam i planowałam stały pobyt, to zaczęłam zupełnie inaczej wszystko postrzegać.

I co jeszcze? Pewnie to, na co wszyscy najbardziej czekają, czyli tragikomedii greckiej akt drugi. Nie pomogła ucieczka do kraju konusów ani prawie pół roku niewidzenia się. Ani trochę i dalej musimy się spotykać, już dałam za wygraną. To jakieś fatum i stawiam już tylko bierny opór. Tyle że z cichą nadzieją zastąpienia jednej iluzji drugą i z czystej przekory postanowiłam poszukać sobie chłopaka. Więc jak ktoś kogoś zna, to niech mówi. No bo przecież nie jesteśmy w związku i tylko w ramach przyjaźni oddajemy się pogańskiej rozpuście na łonie natury, czy nie tak? No i jeszcze dlatego, że juz wiem, że go to wkurza...

Tymczasem Campari się chłodzi. Cisza i spokój w moim azylu. I niech ta chwila trwa.

piątek, 29 kwietnia 2011

***

Rozsypuję się.
Rozsypał się mój świat.
Ja się rozsypałam.

Miejmy nadzieję, że chociaż w gwiezdny pył.

czwartek, 4 listopada 2010

mgła

Wszystko jest za mgłą. Moje cele też są za mgłą. I sama jestem mgłą.

niedziela, 17 października 2010

Słowo na niedzielę

Błyska się na Wschodzie. Nie boję się już pasikoników, które tu skaczą po dachach. Zgłębiam pitagoreizm, jako że mieszkam teraz na terenie, gdzie działali. I inne pogańskie klimaty zgłębiam też, Greków, Rzymian i Etrusków. O wszystkim, co tu kiedyś było i niby już nie ma, ale jest. Próbuję się przyzwyczaić do bycia tutaj, ale wciąż jest to jeszcze jakiś nie-byt. I nadal nie wiem, co jest dobre, a co złe.

środa, 29 września 2010

Ein Teil von jener Kraft, // Die stets das Böse will und stets das Gute schafft.

Coś się zmieniło. Doczekałam się w końcu potwierdzenia, na które tak długo czekałam. A może to we mnie coś się zmieniło i dostrzegam wszystko bardziej obiektywnie. I przełamałam się też. I w końcu zaczęliśmy do siebie mówić. Jestem poganką i zawsze byłam, tylko wciąż ktoś wmawiał i narzucał coś innego. Chcę się wyzwolić i wiem, kto jest mi do tego potrzebny. I wiem też w końcu, czego od niego chcę. Iiii.

I różne symbole mi się przewijają w głowie. Śnił mi się papież, któremu powiedziałam, że wolę starożytny Rzym od Watykanu. I jeszcze inne lucyferyczne akordy mi grają w głowie. Wracam do korzeni, do kreatywnej roli zła, tajemnych mocy i moich własnych archetypów. Na ciemną stronę. I wiem, kto tam na mnie czeka. I czekał zawsze.

poniedziałek, 20 września 2010

I'll see you on the dark side of the moon...

Pięknie jest. Cudnie jest. Ale i tak mam ciągłe wrażenie ześlizgiwania się po równi pochyłej. W bagno. Myślałam, że uda mi się uciec, że trudne sprawy zostaną gdzieś daleko w zimnej Polsce, że zdołam się zdystansować. Ale to i tak dopada mnie tak samo i tutaj. Szczególnie dzisiaj jakoś, mimo że tak cudnie jest i pięknie jest. Tak bardzo-bardzo za nim tęsknię. A przecież nie mogę już zrobić nic więcej, żeby było inaczej niż jest. Może to ta pełnia. Znowu jestem po ciemnej stronie. Może jeszcze musi minąć trochę czasu. I może nie będziemy mieć kontaktu. Może się to jakoś zatraci. Tylko w snach. Bo ciągle mi się śni. Oboje mi się śnią. Wiem, że powinnam się czymś zająć, ale to ciągle jest silniejsze ode mnie. Chciałabym się odciąć od niego zupełnie. Przestać się odzywać, zmienić numer telefonu, zniknąć. Ale potem i tak znów do niego wracam i zapominam, co postanowiłam. Czuję czasem, że już nie jestem sobą. Tylko jakimś nieporadnym, niepełnym stworzeniem, które nie potrafi egzystować bez tej drugiej części. A to chore przecież i urojone, bo jestem silną i niezależną istotą, której udało się nawet zwiać do Włoch. Tylko nie udało mi się od siebie uciec. Już nie wiem czasem, gdzie kończę się ja, a zaczyna się on. Albo gdzie ja się zaczynam, a on kończy. Chociaż pięknie jest, cudnie jest.

To się pozwierzałam.

czwartek, 16 września 2010

Senza di me...

Od tygodnia mieszkam w Materze. Zostawiłam za sobą cały tamten świat. Uciekłam od niego. A przynajmniej tak mi się wydaje, bo jakoś nostalgicznie i onirycznie ciągle w nim tkwię. Dziwnie tak oderwać się od wszystkiego, co było wcześniej. Ale mój dom jest tam, gdzie ja jestem. I to się nie zmieniło.

Odpoczywam psychicznie, opalam się na tarasie i uczę włoskiego. Snobujemy się, lenimy z moją siostrą i, o dziwo, dobrze nam razem. Może potrzebna nam była taka długa rozłąka.

I co jeszcze? Może zapomnę. Czy na pewno chcę zapomnieć?

niedziela, 25 lipca 2010

Management Summary

Podsumowanie tygodnia:


1. Koncertów Mondo Cane - x 1
2. Załamań nerwowych - x 1
3. Spalonych papierosów - x 2
4. Spotkań z kochankiem - x 1
5. Konstruktywnych planów - x 0

Relewantne wnioski:

Nie jestem w ciąży.
Jestem patentowaną idiotką.

niedziela, 18 lipca 2010

Słowo na niedzielę

Wiem, zamilkłam. Może i lepiej dla świata. Choć świat lubi przecież greckie tragedie i opery mydlane, w jakich właśnie po trochu z namaszczeniem gram. Przeczuwam prędzej czy później jakąś katastrofę, spowodowana moją hamartią, więc będzie i wasze oczekiwane katharsis. I tak sobie żyję, próbując kategoryczny imperatyw przeciwstawić egoizmowi etycznemu Ayn Rand, balansując od jednego do drugiego, bo jakoś nie umiem być gdzieś pośrodku. Nel mezzo del mondo. A złośliwy Pai Mei we mnie też zamilkł. Byle się tylko nie odezwał Jezus Chrystus:D

Odliczam już dni do wyjazdu. Za niecałe dwa miesiące będę już daleko stąd. Takie fatum. I dobrze mi z tym, choć wiem, że to w pewnym sensie jeszcze bardziej komplikuje grecką tragedię, ale może będzie też właśnie punktem zwrotnym. Jako preludium mojej włoskiej przygody za parę dni wybieram się na Mondo Cane z Pattonem, co też jest moim świętym obowiązkiem (do Wrocławia na Wyspę Słodową, która była przecież świadkiem mojego dojrzewania:D). I jak się okazuje, nie będę tam sama, choć to wydaje mi się już zbyt wiele szczęścia naraz i raczej jest jakąś zwykłą demiurgowską ściemą albo deus ex machina... Ale może w greckiej tragedii tak się czasem zdarza?




Ormai siamo soli
nel mezzo del mondo
qualcosa divide
la gente da noi
ma quello che conta
è non essere soli
quello che conta è che tu sei con me

czwartek, 27 maja 2010

przyczynowoskutkowość

Dzisiejszy dzień płynie pod znakiem przyczynowości i skutkowości, ponieważ przyczyna jest czegoś skutkiem, a skutek bez przyczyny też się nie dzieje i tak się koło zamyka i kręci, w kółko bawimy się w kółko graniaste albo też ono bawi się nami raczej, ja-wąż wciąż zjadam swój ogon ładnie i koliście. Gubię się już czasem, co jest właściwie czym, gdy tak przyczyny i skutki zgłębiam i zgłębiam, próbując zrozumieć toczące się postępowanie własne i niewłasne.
I dziwne, że dopiero teraz potrafię zinterpretować różne znaki, którym wcześniej bałam się chyba bliżej przyjrzeć. Albo nie byłam jeszcze na nie gotowa. Albo głupia jestem po prostu. Albo ta książka, która mnie w jakiś sposób ukształtowała swego czasu, "Die Rote",
A. Andersch + egzystencjalizm, ale którą dopiero teraz zaczęłam rozumieć i w jakiś tajemny sposób podświadomie odgrywać. I jeszcze "Dzikie palmy", ciągnie mnie, żeby do nich wrócić. Gdzieś tam mi się jawi jakaś przyczyna. Na której skutek czekałam do teraz. A przez ten cały czas spałam, ogłuszona i ślepa.
A może chciałam spać. Czy to ważne zresztą. Nie. Kausalität. Kausalkette. Kausalordnung.
I wracamy do punktu wyjścia.

- Wohin?
- Irgendwohin.
...
- Rückfahrkarte?
- Nein, einfach.

09.09.2010 Berlin-->Milano-->Bari-->Matera

Wer sagt denn, dass man keine Freiheit zum Wählen hat?

poniedziałek, 17 maja 2010

teacher, leave them kids alone...

Niniejszym ogłaszam, że rozwiązałam dziś umowę o pracę za trzymiesięcznym wypowiedzeniem. Koniec kariery siłaczki.
Dość czarnej pedagogiki. Amen.

no dark sarcasm in the classroom...

sobota, 17 kwietnia 2010

happy people have no stories...

Podobno według hipotezy dziś urodziny Jezusa Chrystusa, nie tylko moje. A więc... Merry Christmas!

Piję sobie prosecco, i jeszcze mi się trochę wylało dla Geniusza, więc wszystko jest tak jak być powinno.

Znów wracam do ciemnej strony. Bawię się w różne niebezpieczne podróże wgłąb. Ale już jakby dojrzalej. Lepiej. I pełniej.

Zrozumiałam wiele spraw. I wiem, jak powinnam postąpić. Albo też wiem, że nie umiem postąpić inaczej.

No i jakoś dobrze jest. Mimo, że jest źle.

I wiem, że moja historia na pewno nie będzie szkolną lekturą.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Słowo na czarną niedzielę

Od jakichś dwóch tygodni prześladuje mnie jedna piosenka i cały czas jej słucham. Nie miałam jej tylko za bardzo do czego odnieść, bo swoje prywatne żałoby już wystarczająco poprzeżywałam. Ale teraz doskonale wpasowuje się w panującą ogólną atmosferę, która mi się trochę zaczyna udzielać, bo mam miękkie serce i moje niewykorzystane zasoby empatii aż się proszą, żeby je w czymś unurzać...



Empty out your pockets,
toss the lot upon the floor.
All those treasures, my friend,
you don't need them anymore.
Your days are all through dying,
they gave all their ghosts away,
so kiss close all your wounds and call living life a day.
For the planets gravitate around you,
and the stars shower down around you,
and the angels in heaven adore you,
and the saints all stand and applaud you.

so faraway,
so faraway and yet so close.

Say farewell to the passing of the years,
though all your sweet goodbyes will fall upon deaf ears.
Kiss so softly the mouths of the ones you love,
beneath the September moon and the heavens above.
And the world will turn without you,
and history will soon forget about you,
but the heavens they will reward you,
and the saints will be there to escort you.

So faraway,
so faraway and yet so close.

Do not grieve at the passing of mortality,
for life's but a thing of terrible gravity.
And the planets gravitate around you,
and the stars shall dance about you,
and the angels in heaven adore you,
and the saints all stand and applaud you.

So faraway,
so faraway and yet so close.


Ja to jednak wróżka złowróżka jestem...

niedziela, 28 marca 2010

Słowo na niedzielę

Zastanawiam się, czy kiedyś było mi naprawdę jakoś super dobrze i dochodzę do wniosku, że raczej chyba nie. Nemo ante mortem beatus. Ale teraz to już jest jakaś totalna masakra. Naprawdę nie wiem, co ma być dalej. I jedyne, co mogę w tej sytuacji zrobić, to po swojemu sformatować rzeczywistość wokół siebie. Znikam stąd. Postanowiłam na początek wyemigrować do Matery, bo to aktualnie chyba najprostsze rozwiązanie. A potem zobaczymy.

Usycham. Ale usychanie ma swoje dobre strony nawet, bo przynajmniej znów mieszczę się w stare dżinsy. Pracuję, żeby nie myśleć. Nawet grać znów zaczęłam. wypróbowuję nowe kosmetyki i układam fajne klasówki. Włoskiego i angielskiego się uczę niby. Wszystko, żeby oszukać mózg. Ale to wcale nie pomaga. Czy ja zresztą jeszcze mam mózg? Może się modlić zacznę?

Faza na nią mi wprawdzie chwilowo przeszła, ale to jest nadal na topie na mojej liście:

wtorek, 2 marca 2010

Gling Gló

No więc budda tak jakby nawet wrócił. Żadnych nowych odcinków, więc trochę się uspokoiłam. I choć jest nudno i bez sensu, to może czas odkryć, że to może właśnie jest ten błogi filozoficzny apatyczny stan, do którego tak pragnęłam przywrócić swoje drżące jestestwo. Oglądam filmy, słucham muzyki i szukam sobie nowej pracy, i to palcem po globusie, punktu odniesienia nawet nie biorę pod uwagę, bo się nie odzywa. Wolność czuję, wolność...

Wracam do ludzi. Widziałam się w weekend z siostrą i bratem, z tym drugim to nawet nastąpiło pojednanie. W przyszły weekend jakieś łajzy i trzeba iść na "Alicję w Krainie Czarów". I coś tam po drodze. A potem jeszcze robimy wypad do Warszawki, bo mnie kuzynka w ramach urodzin zabiera na "Metro". Moja rodzina ma chyba trochę inny gust, ale co tam;P Ważne jednakże, że mogę robić co chcę.
BO NIE MAM CHŁOPAKA!;>

No to niech mnie ktoś jeszcze zabierze na Björk...



Gling glo, klukkan slo
Maninn ofar skyum hlo
Lysti upp gamli gotuslod
Thar gladleg Lina stod.


Ég elska þig.

poniedziałek, 22 lutego 2010

prze-je-ba-ne

Tak mi się jakoś wszystko ciągle gmatwa, mąci i skwierczy, i żadnej niszy w pobliżu, mój azyl stał się jakimś więzieniem, piekłem, piekło to inni albo ja, czy wchodzę, czy wychodzę, żegnam się z nadzieją, a sama-wiem-kto mi tego wcale nie ułatwia, zresztą ten to ma chyba jeszcze bardziej przejebane. Chociaż nie ma może tego złego, bo przynajmniej teraz to na pewno muszę już stąd uciekać, z każdym dniem bardziej muszę-muszę-muszę. A to akurat dobrze.

Ale poza tym nie mogłoby być tak jakoś normalnie, wiosennie i miło? Ja swoje, a budda swoje, że cierpieć trzeba, i serial jeszcze też, że małą ceną są wyrzuty sumienia za jedną chwilę szczęścia, i czekać każą, no to sobie czekam. I długo za długo już czekam i wizje różne sprzeczne całkiem sobie roję, ale czekam. Chociaż wszystko mnie już tu dobija powoli, z ludźmi mi się nie chce gadać, bo pytają, co u mnie, a ja wcale nie chcę opowiadać, że nabroiłam jak sam skurwysyn. Gdyby nie szkoła, to pewnie w ogóle bym się przestała odzywać. Dobrze, że pracy mam dużo, bo bym zwariowała. A może zwariowałam tak czy siak. I żeby to się jakoś uciszyło, uspokoiło na chwilę chociaż i ja w tym wszystkim też, ale ni chuja. Ciągle mam w głowie szum. Nie żeby mnie to nie uszczęśliwiało chwilami, bo i owszem, ale generalnie to jest jakiś obłęd.

Dobrze, że filmy są. Ostatnio kupiłam sobie całą serię Cinema Rzeczpospolita i wciąga się to całkiem przyjemnie nawet. Zabijam czas, a czas zabija mnie. A teraz pójdę schować się znowu w mojej żółwiowej skorupie.

środa, 10 lutego 2010

polytrauma

Mam za dużo rąk i jakby coraz więcej. Żadna ze sfer życia mi ostatnio nie sprzyja i zaczynam mieć jakieś dzikie kłopoty ze zdrowiem. I jeszcze dziksze sny. Nie wiem, co dalej i nawet boję się wiedzieć. Unikam ludzi, żeby już nikt mi nic nie mówił. Czuję się bardziej sama niż kiedykolwiek. I sama sobie chyba podświadomie wymierzam karę. Nic, tylko powoli sturlać się w przepaść.

sobota, 30 stycznia 2010

monster love

jesteśmy
bardzo
złą
osobą

niedziela, 24 stycznia 2010

Słowo na niedzielę

Jest mi źle. Jest mi bardzo źle. Dawno nie było mi tak źle. I długo tego nie wytrzymam. I będę musiała uciec. Daleko. Nawet wiem już, dokąd. Ale Ci nie powiem.

Nie kończę. Bo nie umiem.

niedziela, 17 stycznia 2010

Słowo na niedzielę

io finisco
tu finisci
lui/lei finisce
noi finiamo
voi finite
loro finiscono

Finiamo, amore mio? Io finisco.

środa, 13 stycznia 2010

I think I'm paranoid.

Chyba nie za dobrze ze mną. Zastanawiam się, czy już wpadłam w depresję. Czy może w obsesję. Nie chce mi się zajmować niczym konstruktywnym. Nic mi się nie chce. Nie chce mi się widzieć ludzi. Zrobiłam sobie ferie wcześniej, bo się agresywna robię, gdy tylko przekraczam próg szkoły. Chowam się w domu przed światem. A dzisiaj to już nawet nie chce mi się wyjść z łóżka i ubrać się, wmawiam sobie, że jestem chora. No bo w sumie to jestem, na głowę. I jeszcze to czekanie ciągłe. Na Godota. Bo tylko czekam i czekam i cała jestem czekaniem. I niepewność. I strach. Idzie się pochlastać. A ja sama ze sobą nie mogę już wytrzymać. Jedyny pozytyw to taki, że teraz to już na pewno muszę stąd uciec, nieważne dokąd i niezależnie od wszystkiego. Nie jest mi dobrze. I nie umiem tak żyć. I nie wiem, co mam zrobić. Schowam się więc pod kołdrę, żeby nikt mnie nie znalazł.